Deregulacja zawodów nie schodzi z porządku dnia - rozmów, komentarzy, polemik. Ma ona objąć także zawody adwokata i radcy prawnego. Argumenty "za" i "przeciw" są znane już od dawna. Zwiolennicy argumentują, że ułatwienie dostępu do zawodów spowoduje wzrost konkurencji, co w naturalny sposób wymusi poprawę jakości usług z równoczesnym ich "potanieniem". Przeciwnicy z kolei alarmują, że niekontrolowany dopływ do zawodów sprawi, że relatywnie wiecej, niż obecnie, będzie w nim osób słabiej przygotowanych, co narazi klientów w wiekszym stopniu na szkody, a być może nawet utratę czy ograniczenie wolności.
Każdy argument jest dobry i wart rozważenia. Osobiście sądzę jednak, że prędzej, niż później, tak, czy owak, a może jeszcze inaczej, młodzi absolwenci wydziałów prawa potrafią wydrążyc sobie głębszy tunel prowadzący do wybranego zawodu. Dotrą, tak jak już docierają, do kogo trzeba, i zrobią, tak, jak już to czynią, co trzeba, by cel ten osiagnąć. Moim zdaniem szkoda więc energii, "sił i środków" na blokowanie tej inicjatywy za wszelką cenę. Sądzę natomiast, że należy dążyć do rozwijania rynku na nasze usługi, propagować zalety korzystania z fachowej pmocy prawnej na mozliwie najwcześniejszym etapie zidentyfikowania problemu. Ze statystyk i potocznego doświadczenia wiemy wszak, że klientela sądowa, przedsiębiorców nie wyłączając, w znakomitej większości obywa się bez naszej pomocy, ufając wlasnym talentom i polegając na przyzwyczajeniach sędziów z lat znacznie poprzednich. Jednak samo propagowanie jest trudne, a wynik niepewny, a przynajmniej odłożony w czasie. Dlatego proponuję kolegom z władz korporacyjnych, aby namawiali legislatorów do szerszego wprowadzania przymusu profesjonalnej reprezentacji w szerszym zakresie, niż obecnie. Dzięki temu młoda fala nie tylko bedzie mogła dostąpić tytułu zawodowego, ale na dodatek w zawodzie tym pracować.
Nie przemawia przeze mnie żaden szczegolny partykularny interes. Jestem u kresu swojej drogi zawodowej i wysyp kolegow zderegulowanych nie zaszkodzi mi bardziej, niz obecna konkurencja rynkowa. Także ci nowi, młodzi, zostana bezlitośnie przez rynek zweryfikowani. Lepszy jednak frustrat z cenzusem, niż tylko aspirant do niego.
Kupowałem dziś w kasie sądu znaki opłaty sądowej. Kasjerka poradziła mi, bym zrobił spory zapas, ponieważ opłata w znakach będzie przyjmowana tylko do końca roku. Potem już tylko przelewami. Sama wyliczyła mi słabości - gonitwa do banku, prowizje.
Pamiętamy żal po znakach opłaty skarbowej - były w kasetce albo w kopercie w kancelarii, naklejało się w razie potrzeby na dokument pełnomocnictwa i już. Dzisiaj opłata kosztuje więcej, niż 17,00 zł - dochodzi koszt przelewu albo strata czasu w kolejce do kasy urzędu miejskiego.
Być może znów ktoś wyliczył, że zaoszczędzi na druku znaków, likwidacji etatu w kasie, itp. Ale o wygodzie klientów sądów, z których także one żyją nie pomyślano. Już nie będzie można złożyć wniosku o odpis dokumentu na rozprawie i zejść na parter do kasy po znaczki. Będzie bardziej urzędowo, za to drożej - opłata za 1 stronę kserokopii pisma 1 zł, a prowizja - 3-5 zł. O to chodzi? Namówmy nasze korporacje, by walczyły o znaki - dla naszej i klientów wygody. Warto.
|
|
Ostatnie wiadomości:
Archiwum:
|